Test – Suzuki Swift Sport

Coś jednak jest w stwierdzeniu, że mężczyźni to duzi chłopcy. Wystarczyła informacja że jest nowa zabawka do wzięcia i już się gęba cieszy. Im bliżej do odbioru, tym trudniej wytrzymać. Najgorzej dzień przed, chciałoby się już pojeździć.
Odbiór po 13, trzeba wytrzymać, no i jeszcze czeka podróż po autko. Padło na tramwaj, może być, czym gorzej teraz, to lepiej będzie smakowało później.
Jestem na miejscu, przed salonem stoi trochę zasypany śniegiem biały Swift Sport. Ma tablice rejestracyjne, to pewnie ten dla mnie.
Trochę formalności i można ruszać na parking.
Swift Sport 1,6 ,  136KM przy małej masie, to może być dobre połączenie.
Spodziewam się dobrych osiągów, 8,7s do 100 to nie byle co, ale czy potwierdzi się to w realu.
Dobra bierzemy się do testu.
Kluczyki w dłoń, a w zasadzie to tylko pilot (system bezkluczykowy) i do auta. W sumie żadna nowość mam to samo w Grand Vitarze.. Bardzo przydatny element wyposażenia, zamiast szukać po kieszeniach , a często obie ręce zajęte to tylko jednym paluszkiem w gumeczkę i auto otwarte. Pstryk i gotowe, czyściutko, przymierzam się do środka. Miejsca dużo nie ma, jakoś wydawało mi się, że swifty były większe, ale to sport to może tak ma być, a nawet powinno tak być.
Siedzonko całkiem miłe, siada się i materia otacza człowieka. Nie to żeby nie można się było ruszyć, raczej wszystko w zasięgu ręki.
Czas obudzić bestię, kusi czerwono podświetlony okrągły przycisk ”Start”. Naciskam, silnik odpala, ładny bajer.
Rzut oka na drążek zmiany biegów, jest  6 do przodu, o jeden więcej niż w mojej GV, ciekawe czy potrzebne. Ruszam, spoko, cicho, dodaję gazu i silnik zaczyna mruczeć.
Na początek bardzo delikatnie, trzeba wyczuć potwora. Pierwsze zdziwienie, jest całkiem normalnie, wszystko na miejscu, przełączniki, radio, jest nawet podgrzewanie siedzeń, a mówili że nie ma.
Pierwsze dziesiąt metrów wystarczyło, aby uznać, że opanowałem auto i pozwolić sobie na więcej. Teraz więcej gazu i jest dobrze. Żwawo przyśpiesza, no to teraz na szerszą ulicę. Depnąłem mocniej, (jeszcze nie do podłogi), w fotel mnie nie wbiło, ale autka obok zostają z tyłu i to dość szybko. Ciekawe co będzie z redukcją biegów? Na to przyjdzie jeszcze pora.
W sumie to silnik elastyczny, nie trzeba wachlować biegami, ciągnie na każdym. Do miejskiej jazdy pasuje i kusi do zabawy, tylko czy slalom na ulicy to dobry pomysł?
Pierwsza jazda zrobiona.
Wieczorem rodzinny wypad na miasto. Wygląd Swifta rodzina zaakceptowała, podoba się, nie jestem zaskoczony, mnie też się podoba.
Wnętrze też się spodobało, młody protestuje, ale ma wyjścia, 12 latek jedzie z tyłu. Za wiele  miejsca tam nie ma,  w sam raz dla dziecka.
Pomimo, iż sporty już od roku w sprzedaży, to zbyt wiele ich na ulicach nie widać, pewnie dlatego zwracają uwagę. Sportowe auto, a nie wzbudza agresji, wprost przeciwnie, jakoś tak z łatwością zmieniam pasy, wystarczy mrugnąć i wpuszczają.
Pod światłami trafiło się stanąć w pierwszej linii z Mercem SLK, ten też nas zauważył i chyba chciał się ścigać, bo wyrwał na „wczesnym” zielonym.
Pierwsze zachłyśnięcie się samochodem mija, teraz można spojrzeć bardziej obiektywnie.
Do miasta się nadaje, chociaż trzeba się pilnować, miejskie 50 to zdecydowanie za mało.
W mieście trasy nie są długie, więc często trzeba wsiadać i wysiadać, a że auto niskie to gimnastyka zapewniona. Kolejna sprawa: krawężniki i dziury. To nie terenówka. Zawieszenie dość twarde, czuje się nierówności. Z jednej strony to zaleta, bo czuje się auto, z drugiej strony cierpi komfort, ale skoro plomby z zębów nie wypadają to liczymy to na plus.
Test miejski zdany, jutro w trasę, a że chcę wyjechać w miarę wcześnie, to trzeba się dziś przygotować.  Kamerka, nawigacja, CB, tylko gdzie to podłączyć jak jest tylko jedno gniazdko. Jeszcze muszę zerknąć do bagażnika czy mieści się tam coś więcej niż karta kredytowa. Szału nie ma, ale spora torba się zmieści.
Oczywiście z rannego wyjazdu nic nie wyszło. Gdybym nie wszedł na nasze forum byłoby lepiej, ale pokusiło mnie i godzina w plecy.
Wyjazd na trzy dni, to i duża torba, do tego jakieś torebeczki i miłe zaskoczenie. Bagażnik okazał się całkiem pojemny. Połknął torbę, reklamówki i zostało sporo miejsca. Na weekendowy wyjazd z żoną i dzieckiem bagaż się zmieści, gorzej z wakacjami, zwłaszcza jeśli to wyprawa pod namiot. O zabraniu psa można zapomnieć.
Pogoda do bani, 2°C i pada deszcz.
Z Warszawy mamy teraz autostradę, moment i już można przejść do następnej części testu: drogowo-autostradowej.
100, 110, 120, 130 km/h idzie jak burza, nie wiadomo kiedy zmieniają się cyferki na liczniku. Na „6” też przyśpiesza bez problemu. Żeby nie było tak słodko, spływająca woda po szybach stwarza pewien problem. Dokładnie to problem dotyczy tylko jednej szyby, tej w drzwiach kierowcy, powyżej setki woda rozpływa się po całej szybie, prawie uniemożliwiając korzystanie z lusterka. Nie ma tego problemu na szybie po stronie pasażera, tam woda idzie do góry i strumieniem spływa nad lusterkiem. Ciekawa sprawa, obie strony wyglądają tak samo.
Pierwszy parking, trzeba zjechać i zrobić fotki dokąd samochód jeszcze czysty, a przy tej pogodzie to pewnie już nie długo.
Obraz 001aObraz 004a Obraz 005a

Co by nie mówić to jest ładny, zwarta sylwetka, dwukolorowe nadwozie dodaje drapieżności, oczywiście nie zabrakło ciemnych tylnych szyb.
Aparat w bagażniku. Jakoś tak ciężko mi trafić w odpowiednią gumkę do otwarcia klapy, oczywiście najpierw trafiam na tą drugą od zamka, teraz przesunąć rękę lekko w lewo i jest ten właściwy przycisk. Szkoda, że nie umieścili tego gdzieś na zewnątrz, przynajmniej bym się nie umazał.
Klapa w górę, a woda z klapy na łeb, dobrze, że się tego spodziewałem, ale i tak dobrze nie jest, trzeba czekać, aż ścieknie.
Sesja fotograficzna zakończona, wracamy na autostradę. Z włączeniem się do ruchu nie ma najmniejszych kłopotów, gaz w podłogę i po sprawie.
Dozwolone 140 plus tolerancja to bułka z masłem, nuda. Można więcej, podobno 180. To byłaby dobra prędkość podróżna, gdyby nie minister Rostowski ze swoim dziurawym budżetem. No coż, nie jestem fanem tego pana, aby mu pomagać w pracy.
Szkoda. Te 180 to jednak dobry pomysł, szybko i pewnie.
Na autostradzie jest w aucie głośno, nie żeby silnik wył, ale powietrze z zewnątrz szumi.
Można dać głośniej muzykę, ale to niewiele pomaga, jest jeszcze głośniej. Można jechać wolniej, albo liczyć się ze z większym zmęczeniem. Chyba jednak wolniej, bo wskazówka od paliwa niepokojąco szybko opada, a mówili, że to ekonomiczne auto.
Nie ma wyjścia, muszę zainteresować się spalaniem. Przełączam wyświetlacz na desce tak, aby obserwować spalanie. Średnie spalanie 8,5 litra. To jeszcze nie jakaś tragedia, tyle że nie wiadomo kiedy licznik był resetowany. Zobaczę co słychać na chwilowym spalaniu.
18 to już dużo, spada do 13, ale poniżej to tak niechętnie, czasem zachaczy o 10 litrów. Wszystko jasne.
Sprawdzę tempomat, ustawiam tak ze 140+km/h, w miarę szybko i bezpiecznie.
Delikatne szarpnięcie i trzymamy stałą prędkość. Jak dla mnie to bez entuzjazmu. Mam wrażenie jakby auto chciało jechać szybciej, a automat je co chwila hamował. Jeszcze jedno, zrobiło się strasznie nudno. Już sama autostrada  to nuda, zwłaszcza że nastawiali ekranów i guzik widać.
Na lewym pasie trafiła się skoda, jak ja lubię te samochody, nie wiem co jest, ale w tej marce najczęściej trafiam na „miszczów”. To jeden z nich, setka na liczniku i wyprzedzamy. Każdy ma takie prawo, ale jak się minie to trzeba zjechać na prawy. Ale „miszcza” to nie dotyczy, przecież za 200 metrów jedzie następna ciężarówka, potem jeszcze jedna. Trwa to wieczność.
Deszcz ciągle pada, wielkiego wpływu na prowadzenie to nie ma, auto pewnie trzyma się drogi. Ciągle doskwiera nuda. Panu tempomatowi już dziękujemy.
Zjazd z autostrady, przechodzę do testu na drogach lokalnych.
O tu już znacznie lepiej, czuje się auto. Twardo, ale bez przesady, trzymanie dobre. Szybkość mniejsza więc hałas już nie przeszkadza.
Dotankowuję paliwo,  resetuję wskaźnik spalania i zobaczę co teraz z ekonomią.
Droga drugiej kategorii, ruch nie wielki, ale jak już się dogodni jakieś auto to tylko mocniej przycisnąć i po robocie. Przyśpieszenie to atut sporta, jeszcze ten dźwięk silnika, czysta przyjemność. Zerkam na spalanie, około 6 litrów na sto, a wcale się nie certolę. To mi się podoba.
Na nocleg trzeba dojechać nieutwardzoną drogą. Grand Vitarą to nawet specjalnie nie zwalniam, teraz wydaje mi się jakbym jechał polną drogą. Dziury, kałuże, trzeba omijać, albo ledwo co się przez nie przeturlać. Pewnie trochę przesadzam, jednak miękko przez doły to on nie przechodzi.
Chwila przerwy na posiłek i wieczorkiem wyprawa do Wolsztyna.

Obraz 006a

Ciemno, światła przyzwoicie oświetlają drogę, ale bez rewelacji, mogli dać biksenony.
Mimo wszystko, spokojnie mogę powiedzieć, że przyjemnie się tym w nocy jeździ. Szczególnie jeśli droga obsadzona drzewami. Cicha muzyka, warkot silnika, jest moc co gwarantuje że spać się nie chce. 
Strategia na jutrzejszy dzień opracowana, trzeba wracać do bazy .
Pobudka w miarę wcześnie, na spotkanie z Burmistrzem Wolsztyna nie wypada się spóźnić.
Patrzę przez okno, sporo śniegu w nocy spadło.  Dzień zacznie się od odkopania auta.
Ogrzewanie działa bardzo skutecznie, zanim odśnieżyłem to w środku już się nagrzało. Kurtka na siedzenie, a samemu elegancko w marynarce za kierownicę. Podgrzewanie foteli też się przydaje, zmarzłem przy machaniu szczotką.
Dojazd do asfaltu pokryty śniegiem, dziur nie widać, ale może być ślisko. Asfalt czarny, odśnieżony, można normalnie jechać. Czasu dużo, na dzisiejszy dojazd przeznaczyłem prawie o połowę więcej czasu niż wczoraj w nocy mi to zajęło. Byłoby dobrze, gdyby nie śnieg, gdzieś w połowie drogi musiała się zmienić gmina i zero odśnieżania. Biało, no fajnie, test będzie w różnych warunkach. Początkowo ostrożnie, ale nic się nie dzieje, na śniegu też daje radę. Trochę wolniej, ale przynajmniej przepisów nie łamię.
Zdążyłem na trzy minuty przed czasem
Spotkanie udane, załatwione co trzeba, okolica sprawdzona, na dziś wystarczy, można wracać do bazy. Droga ta sama, tyle że śnieg już rozjeżdżony, co najwyżej trochę błota zostało na jezdni. Czasu dużo, nie ma co się śpieszyć. Można się pobawić radiem, odtwarzacz działa, mp3 czyta, jest jeszcze gniazdo USB, muszę poszukać w bagażu i sprawdzić czy działa.
Kolejny dzień również zaczynam od odśnieżania. Kilka stopni mrozu.
O 17 spot w Poznaniu, a wcześniej chcę sprawdzić możliwości noclegowe w Zbąszyniu. Tak na wszelki wypadek.
Po drodze robię kolejną małą sesję foto. Swift już się wybrudził, a że kolor biała perła to zdziwiony nie jestem, że to widać.

Obraz 011a

Szczególnie tył brudny, a tam przycisk do otwierania klapy, nie ma siły, aby otwierać bagażnik w białych rękawiczkach.

Obraz 013a Obraz 015a

W środku lepiej, szare materiały łatwiej utrzymać w czystości. Szare nie znaczy nudne czy brzydkie. Dla mnie to eleganckie zestawienie. Połączenie różnych odcieni szarości ożywia wnętrze. Czerwona nitka na siedzeniach, wyhaftowany napis sport to detale dodające smaku. Zdecydowanie lepiej pasuje mi taka kolorystyka, niż jaskrawe wnętrze, ale to rzecz gustu.

Obraz 017a Obraz 018a

Teraz podłączyłem USB, działa bez zarzutu.
Tym razem do Wolsztyna droga odśnieżona, za to dalej masakra. Zaczął padać śnieg. Jest biało, droga mało uczęszczana, ledwo zaznaczony ślad kolein. Jedzie się w miarę dobrze, ale przy mocniejszym dodaniu gazu czuję delikatny uślizg kół. Redukcja biegu i dodanie gazu potęguje efekt, odpuszczenie gazu stabilizuje pojazd. Zabawa fajna, ale na drodze niezbyt bezpieczna. Lepiej ten jeden bieg wyżej i tak przyśpiesza, a ryzyko mniejsze.
Zbąszyń jako baza na zlot mnie nie zachwycił, albo drogo, albo mało miejsc, albo lokalizacja marna. Sprawdzone, ze spokojnym sumieniem można lecieć do Poznania na spota.
Czasu mało, a tu ślimaki ciągną się drogą, czyżby bali się śniegu?
Robi się ciemno, mokro, leci spod kół, więc szyba ciągle zapaprana. Spryskiwacz i wycieraczki dobrze działają, ale jazda przyjemna nie jest. Przed Poznaniem zwiększył się ruch, o wyprzedzaniu można zapomnieć, dopiero kawałek autostrady pozwala na żwawszą jazdę. Spalanie trzyma się na poziomie 6 litrów.
Spot zajął dwie godziny, zostało wracać w stronę domu.

Na autostradę nie pojadę, jeszcze z nudów zasnę. Żebym jeszcze jechał prosto do Warszawy  to może bym się złamał, pal to licho, nudy ale szybko w domu. Mam jednak inne plany, jeszcze jedna prezentacja Sporta w Kutnie. Wybieram starą trasę. Co prawda naćpane tam radarów co niemiara, ale mam czas.
Całkiem dobry wybór, droga szeroka, dwupasmowa, ruch mały, a że co miejscowość to ograniczenie prędkości i fotoradar, no to co, będzie okazja do przyśpieszenia za tablicą.
Taka zabawa mi się podoba,  ograniczenie do 80 zwalniam, rozpędem dotaczam się do
 „60”, mijam fotoradar, odwołanie ograniczenia i pedał w podłogę. Subtelny dźwięk silnika i szybciej mija to co przy drodze. Przy takiej jeździe jest więcej zmieniania biegów, ale skrzynia precyzyjnie pracuje, biegi wchodzą niemal intuicyjnie, obojętne czy w dół czy w górę. Tak, to jest żywioł tego auta.
Dochodzę do wniosku, że tym samochodem w trasie można jeździć w miarę przepisowo. Zwalniać w miejscowościach aby przyśpieszać z nimi, naprawdę chce się. Sugerowałbym tylko podniesienie limitu w niezabudowanym tak do 130 by wystarczyło. W dużych miastach to co innego, ale to test Swifta, a nie dyskusja o przepisach.
W Kutnie mam trzech klientów na przejażdżkę,  Pokaz musi być na starej „2”, bo tylko tam jest odśnieżone, wszystko co z boku to białe, nic tam nie zdziałam.
O północy puściutko, na pierwszy ogień biorę najtwardszego zawodnika.
Jedynka, dwójka, trójka, czwórka i:
– Darek ślisko może być (w domyśle zwolnij)
teraz czas na drugiego
Jedynka, dwójka, trójka i:
– zwolnij
Została trzecia zawodniczka
Jedynka, dwójka:
– zatrzymaj, wysiadam !!!!!!!!
Podobało się, mnie też. Jednym z komentarzy było stwierdzenie, że jazda tym jest lepsza, niż gra w NEED FOR Speeda. Coś w tym jest, podobny dźwięk, szybkość. Nie powinno się tego pisać, ale można poczuć się jak na rajdzie.
Rano powrót do domu, na trasie nic ciekawego, chyba że wspomnę o gościu w starej Lagunie. Ambitny, najpierw przyśpieszył jak go wyprzedzałem, potem zebrał się i mnie wyprzedził – na podwójnej ciągłej. Pojechałem za nim do wolnej prostej, lewy kierunek, gaz i mijam go jak traktora. Nawet nie zipnął, ale nie jestem złośliwy i nie będę psuł chłopu niedzieli, dałem prawy kierunek zjechałem lekko na pobocze niech sobie jeszcze raz wyprzedzi. Pojechał.
Dalej już kompletnie nic się nie wydażyło. Spalanie spadło poniżej 6 l/100km.
W sumie to mógłbym w poniedziałek oddać auto, załatwiłem co trzeba, ale szkoda. Przejechałem grubo ponad tysiąc kilometrów i nie mam dość. Benzyna jeszcze jest, to trzeba wyjeździć. Wieczorem spadł śnieg, teraz wypada tylko znaleźć pusty plac i sprawdzić przyczepność. Zabawa przednia, wprawdzie plac mały, umiejętności jeszcze mniejsze, ale co tam chęci są. Spalanie podskoczyło drastycznie, wskaźnik zasięgu przed zabawą pokazywał, że paliwa jeszcze na 120 kilometrów, a teraz tylko 50, a przecież kręcę się w miejscu.
Dziś już nie ma wyjścia, trzeba oddać samochód.

Obraz 034a

Przejechałem  przez te kilka dni 1400 kilometrów. I mało to i dużo. Wystarczy, aby polubić auto. Czy jest to samochód idealny? Jak dla kogo. Jeżeli ma to być samochód rodzinny to raczej nie, mało miejsca i dla pasażerów i dla bagażu
Bagażówki, vana, czy terenówki też się z niego nie zrobi. Jeśli auto ma służyć do przemieszczania się z punktu A do punktu B, to nie ma sensu taki zakup.
Jeżeli jednak nie są to najważniejsze cechy które są brane przy wyborze samochodu, a liczy się przyjemność z jazdy, to warto zastanowić się nad Swiftem Sport.
Komfort, ergonomia, wyposażenie bez zarzutu. Zawieszenie to dobry kompromis między kanapą na kołach, a sportowym twardzielem.
Spalanie jak na te możliwości też nie przeraża, 6 litrów w trasie (a można jeszcze mniej), 8 z hakiem w mieście. Autostrada to luksus dla bogaczy.
W teście całkiem świadomie pominąłem dane fabryczne, opisy mechanizmów, to wszystko jest tu
http://www.suzuki.pl/auto/miejskie/swift_sport-specyfikacja

 

Jedna myśl w temacie “Test – Suzuki Swift Sport”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *