Pomoc drugiemu człowiekowi można na różne sposoby. Obojętne czy będzie to wielka ogólnopolska akcja , czy lokalne poruszenie serc. Każde zasługuje na uznanie. Może te małe nawet bardziej, bo jednak łatwiej działać mając medialne wsparcie. Jeżeli w takie charytatywne działania, włączają się środowiska motoryzacyjne, to nie powinno dziwić, iż redakcja autowpracy, też wzięła udział w tym przedsięwzięciu.
Akcja „Pomagamy dzieciom” organizowana już po raz trzeci przez Stowarzyszenie „Klub Miłośników Suzuki” ma na celu wsparcie dzieci z mniej zamożnych rodzin gminy Baruchowo. Założeniem akcji było sprawienie radości prawie setce podopiecznych GOPS. Marzeniem dzieci był wyjazd do Aquaparku w Kutnie i tegoroczna akcja miała zgromadzić środki na realizację tego projektu.
Dzięki mobilizacji członków i sympatyków Klubu Suzuki cel został osiągnięty z nadwyżką. Dodatkową atrakcją będzie wycieczka do Toruńskiego planetarium.
Cieszy, że i w tym roku powiększyła się grupa ofiarodawców, do ich grona dołączyli „Autowpracy.pl”, Getin Bank.
Wielki finał akcji „Pomagamy Dzieciom” odbył się jak co roku podczas zabawy karnawałowej w Zielonej Szkole w Goreniu Dużym. Oczywiście na takiej zabawie nie mogło zabraknąć konkursów
i Mikołaja z paczkami. Występ magika również przyciągnął uwagę uczestników.
Każde dziecko zostało obdarowane słodyczami i zabawkami.
Wiejska zabawa bez strażaków, nie byłaby ważna. Pokaz akcji ratowniczej to nie byle gratka, dlatego też wzbudził zainteresowanie nie tylko dzieci. Jak zawsze na strażaków można liczyć.
Całodzienna zabawa dostarczyła dzieciom wiele radości, a organizatorom satysfakcji z dobrze wykonanej pracy.
Szkoda tylko, że w miejscu gdzie tyle serca okazano ludziom, bezpański pies nie może liczyć na miskę strawy. Może trzeba zorganizować kolejną akcję, tym razem z pomocą dla zwierząt, aby nie trzeba już było ratować psa w tak skrajnym stanie wycieńczenia.
Test Citroen C4 Cactus
Tym razem główna część testu, czyli wyjazd w trasę. Kilkaset kilometrów różnymi drogami, autostrady, drogi lokalne a i trochę miasta też będzie.
Dłuższa trasa to również bagaż, czasem całkiem spory, więc ten odcinek zaczynamy od bagażnika.
Tu docenimy jego regularny kształt i całkiem przyzwoitą pojemność. 358 litrów w samochodzie o długości 4157 mm to dobry rezultat. Jest też minus – wysoki próg załadunku. Oczywiście Cactus to nie dostawczak, gdzie mamy widlakiem wstawić paletę towaru, ale będą narzekania. Kobiety, że walizkę trzeba wysoko podnieść, właściciele psów też nie będą zachwyceni. Konstruktorzy wysoko zawiesili poprzeczkę dla psów które same wskakują do bagażnika. Szkoda, bo wygląd Cactusa sugeruje, że jest to auto dla aktywnych, a pies to często członek rodziny.
Przestrzeń bagażnika można znacznie zwiększyć kładąc oparcie kanapy.
Niestety oparcie nie jest dzielone, przez co auto traci na funkcjonalności. Z większym bagażem nie pojedziemy w 3 lub 4 osoby. Jak już jesteśmy przy kanapie, to zagłówki z tyłu mają tylko dwa stopnie regulacji. Kolejny nietypowy element to otwieranie szyb w drugiej parze drzwi.
Szyby są uchylane, a nie opuszczane. W pierwszej chwili wydaje się to przesadną oszczędnością, ale w praktyce to się nawet sprawdza. Jeśli w samochodzie jest klimatyzacja (a teraz jest prawie w każdym), to okien i tak się nie otwiera. Do tego otwarte okno z tyłu, w czasie jazdy strasznie huczy, a odchylone już nie. Kolejne pytanie, jak często mamy pasażerów za plecami.
Spakowani, więc w drogę. Pamiętać tylko trzeba o wygodnym zajęciu fotela. Wtedy nawet kilkugodzinna podróż nie męczy. Zastrzeżenia mam do podłokietnika, w mieście przy częstej zmianie biegów najzwyczajniej mi przeszkadza, na szczęście można go podnieść i problem znika. Pozostali pasażerowie też nie powinni narzekać. Auto nie jest duże, ale przemyślane zagospodarowanie przestrzeni zapewnia wygodę podróży. Warto zwrócić uwagę na schowek w desce rozdzielczej. Duży z dobrym dostępem, tam naprawdę można schować sporo rzeczy.
Ogólnie wnętrze ma swój klimat, a tego oczekujemy od francuskiego auta. Funkcjonalność owszem, ale nie za wszelką cenę. Wystarczy kilka detali, aby wyróżnić się z tłumu.
Dosyć oglądania, trzeba ruszać.
Autostrady/ drogi szybkiego ruchu.
Jak sama nazwa wskazuje, tu trzeba jechać szybko. Vmax według producenta to 184km/h. Prędkość maksymalna nie jest aż tak istotna, ważniejsze jest jak auto radzi sobie w realnych warunkach drogowych. Na autostradzie przepisy zezwalają na 140km/h i taka prędkość nie jest dla Cactusa wyzwaniem. 140 plus zwyczajowa tolerancja to też nie problem. Pomimo, iż prawie cały czas jedziemy na piątym biegu to ciągle mamy jeszcze rezerwę mocy, aby zachować płynność ruchu. Jedziemy ze stałą prędkością ( 110 -140km/h) można więc sprawdzić działanie tempomatu, albo ogranicznika szybkości. Tempomat działa całkiem fajnie, nie szarpie, a przyhamowanie nie resetuje ustawień. Drugi system też działa. Można dodawać gazu, a szybkości się nie przekroczy. Zastanawiam się tylko, czy to ma sens. Z jednej strony, nie zapłacimy mandatu, a z drugiej możemy zapłacić znacznie więcej, jeżeli zabraknie nam szybkości, aby uciec z krytycznej sytuacji. Czasem lepiej dodać gazu niż użyć hamulca.
Prędkość to przyjemność dla bogaczy, a za przyjemności trzeba płacić. Na szczęście przy silniku blueHDI nie jest to wysoka stawka. Wprawdzie spalanie w porównaniu do jazdy ekonomicznej podskoczyło o kilkadziesiąt procent, ale wciąż oscyluje w granicach 5 litrów/100km. Wynik spalania w dużym stopniu zależy od przyjętej tolerancji.
Drogi lokalne.
Ta część testu powinna powiedzieć znacznie więcej o samochodzie. Różna nawierzchnia, zmienna dynamika jazdy i nieprzewidziane sytuacje na drodze pozwalają na prawdziwe poznanie auta. 100 koni pod maską (przy masie 1070kg ) robi dobrą robotę. Citroen jest dynamiczny. Przy zmianie biegów możemy korzystać z podpowiadacza, który wyświetla nam bieg na którym powinniśmy jechać.
Uwaga, pokazuje tylko zmianę w górę. Informacji o zalecanej redukcji biegu nie otrzymamy, a szkoda. Zestrojenie biegów jest takie iż często trzeba sięgać do drążka zmiany biegów. Nie tylko wtedy kiedy chcemy jechać dynamicznie. Jeśli szybkość spadnie nam poniżej 80km/h, a jedziemy na piątce, to uwaga, jeśli nie zrzucimy na czwórkę, za chwilę samochód zacznie się krztusić. Do częstej zmiany biegów można się przyzwyczaić, a nawet polubić. W końcu to nie automat. W zamian otrzymujemy całkiem dobrą dynamikę i niezbyt duże spalanie. Zużycie paliwa wiadomo, zależy od sposobu jazdy. Bez szaleństw nasze spalanie powinno oscylować wokół 4,0 l/100km. Jeśli się trochę postaramy spadnie do 3,7 l/100km. Czy warto, to już każdy musi sam ocenić.
Citroen dba o naszą wygodę. To co na normalnej drodze może nas spotkać jest dobrze tłumione przez zawieszenie. Niestety o naszych drogach nie zawsze można powiedzieć „normalne”. Wyrwy w nawierzchni, uskoki, potrafią dać się we znaki. Na szczęście hamulce działają bardzo dobrze i mam szansę w porę wyhamować.
Cactusem można zjechać z asfaltu, oczywiście nie ma mowy o bezdrożach. Zwiększony prześwit pozwala na bezstresową jazdę drogami gruntowymi.
Testowy Cactus posiadał przeszklony dach. Efektowny element wyposażenia, który wymaga dopłaty 2000zł. Całkiem przyjemny detal, pasujący do stylu auta.
Właśnie takie dodatki tworzą unikatowy klimat auta, którego oczekujemy we francuskich pojazdach.
Na koniec kilka słów o cenie. Najtańsza wersja z silnikiem benzynowym 1,2 82KM kosztuje 49900zł. Propozycja bardzo interesująca za niebanalny, uniwersalny samochód. Nie jest to przysłowiowy golas, ale za klimatyzację trzeba już dopłacić. Cactus z silnikiem diesla to już wydatek minimum 62900zł.
Testowany Cactus 1,6 BlueHDi 100KM w najwyższej wersji Shine kosztuje 74900zł. Z dodatkami np. panoramicznym dachem, dopłatą za kolor to cena przekroczy 80000zł. W zamian otrzymamy samochód bardzo dobrze wyposażony, z nowoczesnym oszczędnym silnikiem. Duży atut tego modelu to wzornictwo. Jeżeli chcemy mieć samochód z duszą, a nie tylko urządzenie do przemieszczania się to pomyślmy o tym zgrabnym francuzie.
Pozostałe części testu
http://autowpracy.pl/index.php/testy/797-test-c4-cactus-pierwsze-wrazenia
http://autowpracy.pl/index.php/testy/804-test-citroen-c4-cactus-wyjazd-za-miasto
Test Citroen C4 Cactus – pierwsze wrażenia
Wygląd. Czerwony jest piękny, a czerwień i czerń to moje ulubione kolory. Nie można się więc dziwić, że uważam, że to najładniejsza kolorystycznie wersja Cactusa. Auto wygląda jak modelik zdjęty z półki, kiedyś na takich elegantów mówiło się „wycięty z jurnala”.
Ten samochód trudno zaszufladkować. Kombi, hatchback, crossover, SUV, spłaszczona sylwetka sugeruje nawet auto sportowe. Cactus po prostu jest jedyny w swoim rodzaju. Wyróżnić się, a nie być dziwadłem to nie lada sztuka. Projektanci Citroena osiągnęli to poprzez kilka elementów. Główny i największy to airbumpy. Trudno nie zauważyć listew ochronnych zajmujących połowę samochodu. Reszta to stylowe dodatki, które podkreślają charakter auta.
Wnętrze tu rzuca się w oczy duży panel dotykowy w centralnym punkcie deski rozdzielczej. Siedzenia też wyglądają interesująco. Po uruchomieniu wzrok zacznie przyciągać szybkościomierz.
Wnętrze nie szokuje awangardą, jak moglibyśmy spodziewać się po designie nadwozia. Nie znaczy to, że jest nijakie, wprost przeciwnie. Klimatyczny charakter uzyskano bez epatowania gadżetami. Wystarczyły wyważone proporcje, dbałość o detale i mamy dyskretny urok burżuazji w sportowym klimacie.
Obsługa jest banalnie prosta, ale dla przeciwników smartfonów i tabletów mam złą wiadomość. Od techniki nie da się uciec. Dostęp do wielu funkcji takich jak audio, klima, nawigacja czy komputer pokładowy jest tylko przez panel dotykowy. Nie ma wyjścia trzeba poświęcić chwilę aby to opanować.
Wrażenia z jazdy. Czułe hamulce i szybko zmieniające się cyferki szybkościomierza. Mam nawet podejrzenia czy pokazywana szybkość nie jest zawyżona. Z hamulcami ciekawa sprawa, bo akurat do nich miałem zastrzeżenia podczas jazdy próbnej, a tu działają bardzo dobrze. Sprawdzimy to w dalszej części testu.
Pierwsze kilometry na plus. Auto prowadzi się lekko, jest całkiem dobrze wyciszone, chyba że ktoś nie zapnie pasów. Czujniki są również dla pasażerów tylnej kanapy. Miejsce kierowcy wygodne, siedzisko sprężyste, regulacja pozwala dobrać odpowiednią pozycję za kierownicą. Ogólnie siedzi się wyżej niż w osobówce, ale niżej niż w SUV-ie.
Moc 100 koni pozwala na sprawną jazdę w mieście. Tryb start/stop ma zadbać o ekonomiczne spalanie. Pierwszy pomiar spalania dał wynik 6,3l/100km w mieście. Trudno to ocenić, bo pierwsze kilometry to poznanie samochodu, a wtedy raczej nikt nie patrzy na spalanie.
Ciąg dalszy:
http://autowpracy.pl/index.php/testy/797-test-c4-cactus-pierwsze-wrazenia
Kolejny dzień zlotu cd.
Koniec lasu, teraz przyszła pora na walory estetyczne. Kwitnące pola, paleta wiosennych barw i wszyscy tracą głowę. Na krótkim odcinku następuje seria pomyłek. Jeden prowadzący odpada, za chwilę drugi i przesuwamy się do czoła kolumny. Kolejna pomyłka i trafiamy do chłopa na podwórko. Tył zwrot i już bez przeszkód kończymy roadbooka.
Koniec wypadł pod kościołem, na szczęście nie przypadła nam rola dziadów, ale i tak musimy czekać. Pierwsza grupa nie skończyła spaceru po Brudzeńskim Parku Krajobrazowym. Wycieczka z przewodnikiem, więc nic sami nie zrobimy. Przynajmniej jest czas pójść na lody.
Długo nas nie trzymali, mały tłumek naszych człapie pod górę. Nieco nam się grupa rozlazła, ale nie ma co się dziwić. Przecież nikt nie będzie ustawiony w parach czekał na przewodnika. Przyjdzie to się zbierzemy i pójdziemy. Przyszedł, hmm, może ma zły dzień, albo pierwsza grupa go tak wymęczyła, że wygląda na zmęczonego. W sumie to nie wiemy ile tego spaceru nas czeka, może 15 kilometrów.
Leśnik, bo dla mnie każdy zielony w lesie to leśnik kiepsko zaczyna, bo od marudzenia, że grupa jeszcze nie gotowa. Spokojnie, to nie obóz wojskowy. Grupa gotowa, więc ruszamy. Listy obecności nikt nie sprawdza, ale mam wrażenie że było nas więcej.
Park krajobrazowy to taki dziwny twór, ani to rezerwat, ani zwykły las. Jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o ……… powiedzmy ochronę przyrody.
Do tej ostoi przyrody prowadzi ukryta ścieżka za chałupami, ciężko byłoby znaleźć to sekretne wejście leśnika. Zaczyna się dobrze. Dobrze to, że jest sucho, bo zejście pomiędzy wielkimi drzewami dość strome. Jest mrocznie i tajemniczo. Na pierwszym postoju część tajemnicy pryska, te wielkie drzewa to buki, a nie prehistoryczne olbrzymy. Idziemy dalej, a w zasadzie to gonimy zielonego. Tempo jakbyśmy gdzieś się śpieszyli. Drugi przystanek, tu trzeba odczytać tablice o tym ile jest drewna w drzewie, a ile wody w przyrodzie. Kolejny odpoczynek wypadł na mostku. Wyjątkowo malownicze miejsce. Aż trudno uwierzyć, że był rok kiedy to wszystko było pod wodą. Na takie informacje czekamy. Idziemy dalej, nie wiem tylko gdzie i po co. Chyba, że naszym przeznaczeniem było spotkanie 5 centymetrowego robaka. Takie potwory nie spotyka się co dzień. Ten musiał być niezwykle rzadki, nikt nie potrafił go zidentyfikować. Może odkryliśmy nowy gatunek.
Tym fascynującym odkryciem kończymy wizytę w Parku Krajobrazowym. Najwyższa pora udać się na to motocrossowy. 40 kilometrów to jakieś pół godziny, pod warunkiem że odpadnie policja która siedzi nam na ogonie. Odpadli, więc jesteśmy. Fajne miejsce, idealne na takie imprezy. Dużo piachu, podjazdy i to co najważniejsze efektowny zjazd na wprost bazy. Nawet ci którzy akurat nie jeżdżą mają na co popatrzeć. Traska tak wyznaczona, aby wielkiej krzywdy nikt sobie nie zrobił. Zloty to bardziej spotkania towarzyskie niż zmagania. Ma być zabawa i jest. Pierwsza grupa szaleje tu przynajmniej od godziny.
Swoją Vitarkę parkuję z boku. Taka była umowa z Suzuki, że po torze nie jeździ. Słowo się rzekło, to trzeba się wywiązać. Na torze przewidziano dwie konkurencje, jedna to wspomniane wcześniej pieczątki, druga to jazda sprawnościowa nową Vitarą.
O pieczątkach już było, to może o tej drugiej konkurencji. Zasady są proste. Jazda tyłem, parkowanie i powrót slalomem na metę. Potrącenie pachołka to punkty karne. Oczywiście o wyniku decyduje czas i jeśli są to punkty karne. Aby wszyscy mieli równe szanse, konkurencja rozegrana będzie autem sponsora. Zadanie łatwe, ale tu rządzą emocje, więc śmiechu cała kupa. Ze mnie chyba też, bo nie specjalnie mi to poszło. Trudno pucharu nie zdobędę.
Wyczerpujące zmagania wymagają uzupełnienia sił, czyli jedzenia. Będzie ognisko. Tak po prawdzie to można było pomyśleć, że na cały dzień to jakąś wałówkę trzeba zabrać. My nie pomyśleliśmy, ale pomyślano za nas. Chwała dobrym orgom za pomysł. Zabranie drewna z ośrodka to też dobry pomysł. Każdy wrzucił parę szczapek do bagażnika i teraz nie musimy latać po krzakach i szukać patyków. Kiełbaska zjedzona, konkurencje rozegrane, można wracać. No, prawie. Została jeszcze mała niespodzianka. Odwiedziło nas dwóch motocyklistów z miejscowego klubu motocrossowego. To ich tor, więc liczymy, że pokażą jak się tu jeździ. Pierwsze okrążenie przejechali spokojnie, ale to była tylko rozgrzewka. Na kolejnych dali czadu. Kilkunasto metrowe skoki i powietrzne ewolucje zrobiły wrażenie.
Do ośrodka każdy wraca już swoim tempem. Nic ciekawego do opisania. Jedynie na drodze dojazdowej do ośrodka doganiamy czerwonego Swifta. Ciekawe czy jedzie do nas. Pasowałby bo to Suzuki, tylko numery jakieś dziwne. Jednak to „nasz”, prezes Słowackiego Klubu Suzuki. Teraz to mamy międzynarodowy zlot całą gębą, Polacy, Węgrzy, Słowacy.
Do kolacji została dobra godzina. Ten czas wolny akurat wystarczy na doprowadzenie się do porządku. Przynajmniej trzeba spłukać grubą warstwę piachu i kurzu. Kto ma wolne to ma, na pewno nie można tego powiedzieć o organizatorach, dla nich to czarna godzina. Policzyć wyniki konkurencji, wypisać dyplomy i podziękowania to wyścig z czasem. Tym razem to nie moje zmartwienie. Idę podać kto otrzyma trofeum redakcji portal „autowpracy” i sprawa załatwiona. Mogę iść na kolację. Kolacja tam gdzie wczoraj, na dużej sali. Właściwie to obiadokolacja. Zaczyna się od zupki, coś ciepłego zjem z przyjemnością. Wnoszą drugie danie i na sali zapanowało małe zmieszanie. Kiełbasa na drugie, pojechali po bandzie. Dorośli bez entuzjazmu męczą to danie, ale wśród dzieciaków prawdziwy popłoch. Czyżby to była zemsta za wczorajsze niezadowolenie z obsługi ? Jeśli tak to perfidny plan się udał. Jest światełko w tunelu, podobno interwencja na najwyższym szczeblu załatwiła normalne jedzenie. Plotki okazały się prawdziwe, wędlina, pomidory i inne typowo kolacyjne produkty wróciły na szwedzki stół.
Wyniki policzono i w nadeszła wiekopomna chwila wręczania nagród. Nasz redakcyjny puchar także znalazł właściciela. Strategia kolegi Vodaka, aby wykosić konkurencje już na starcie okazała się skuteczna. Nie ma to jak dobre wejście. Pomysł i wykonanie dobre, ale mogłoby sie to wszystko w niwecz obrócić, gdyby pewnej osobie nie zabrakło odwagi do zgarnięcia trofeum.
Wcześniejsze relacje:
http://autowpracy.pl/index.php/8-aktualnosci/598-jeden-dzien-zycia-na-zlocie
http://autowpracy.pl/index.php/8-aktualnosci/625-kolejny-dzien-zlotu-cz-1
Polski Fiat 125p – wystawa w Muzeum Techniki
„Z ziemi Włoskiej do Polski – rzecz o Polskim Fiacie 125p”
W ubiegłym roku w Muzeum Techniki była fantastyczna wystawa o „Syrenie”
http://autowpracy.pl/index.php/historia-motoryzacji/636-syrena-jak-historia-ktora-kolem-sie-toczy
teraz przyszła pora na „Dużego Fiata”. Samochód, który wszyscy znamy. Czy aby na pewno?
Historia Fiata 125p zaczęła się w latach 60 tych XX w. Pierwsze 1000 sztuk przyjechało z Włoch, a na Żeraniu w FSO zostały tylko złożone. Tak w 1967 roku urodził się pierwszy Fiat 125p. Może ta licencyjna konstrukcja nie była ostatnim krzykiem techniki, ale i tak biła na głowę nasze Warszawy i Syreny. Nie tylko nasze, cały blok wschodni został w tyle. Jak duża była to różnica ? Taka jak między hamulcami bębnowymi, a tarczowymi. Duże Fiaty zatrzymywały się niemal w miejscu, tak skutecznie, że powstała potrzeba ostrzegania o tym innych kierowców.
Licencja na Fiata 125p tchnęła nową jakość w fabrykę na Żeraniu. Czy znaczy to, że polscy inżynierowie aż tak bardzo byli w tyle za zachodnimi kolegami ? Czy nie było polskich konstrukcji? Były, ale żeby odnieść sukces, nie wystarczy nawet najlepszy model. Potrzebna jest sieć sprzedaży i obsługi. W kraju nie stanowiło to problemu, tylko że tu chodziło o sukcesy za granicą. Budowanie własnej sieci to przedsięwzięcie długotrwałe i kosztowne.
Kraj czekał na dewizy, więc wybór padł na włoską markę. Patrząc na listę państw gdzie Fiat 125p był sprzedawany to zamysł się udał. Ponad pół miliona aut trafiło do 83 krajów. To robi wrażenie.
Jeden ze szlagierów eksportowych znajdziemy na wystawie i pewnie wiele osób będzie zaskoczonych który to model.
Przez kilkadziesiąt lat zmieniała się samochodowa moda, a wraz z nią detale naszego Fiata.
Więcej ciekawych histori znajdziecie na wystawie, już otwarta
Muzeum Techniki i Przemysłu NOT
Pałac Kultury i Nauki
Pl. Defilad 1
00-901 Warszawa
http://autowpracy.pl/index.php/historia-motoryzacji/637-polski-fiat-125p-wystawa-w-muzeum-techniki
SUV-v mają się dobrze – Mazda CX-5
Wyprodukowanie 1 000 000 sztuk jednego modelu to dobry wynik. Jeżeli zrobi się to w 3 lata i 5 miesięcy to już nie przypadek. Taki sukces odniósł SUV Mazdy, model CX-5. Oczywiście jest to zasługa modelu, który cieszy się uznaniem klientów, ale nawet najlepsze ziarno nie przyniesie plonów jeśli nie trafi na podatny grunt.
Co jest w SUV, że pokochali je klienci? Na pewno nie to co oferowali protoplaści tego segmentu, czyli terenówki. Trudno w SUV szukać zdolności do offroadu. Dobrze jeżeli jest napęd na cztery koła, a jeżeli działa w miarę poprawnie to rewelacja. Można zjechać z asfaltu i na niego wrócić.
Głównym atutem tego segmentu jest jego postrzeganie przez klientów. Nie zawsze te wyobrażenia mają potwierdzenie w rzeczywistości, ale klient nie musi tego wiedzieć. Działy marketingu pracują nad wizerunkiem SUVa, jako pojazdu bezpiecznego, wygodnego i prestiżowego.
Duży pojazd, to znaczy bezpieczny, przynajmniej dla jego użytkowników. Potężne terenówki na ramie i ze stalowymi zderzakami, w spotkaniu z planktonem drogowym często wychodziły bez większych strat. Tylko, że w SUV-ach tych elementów już nie ma. Został wygląd bardziej masywny od osobówek. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że wyższa pozycja kierowcy to lepsza widoczność, a napęd 4×4 w gorszych warunkach atmosferycznych to pewniejsze prowadzenie auta. Więc jednak punkty na plus.
Funkcjonalność i komfort. To mocna strona SUV-a. Wyższe nadwozie, daje poczucie obszerności wnętrza. Piąte drzwi z tyłu pozwalają w razie potrzeby przewozić spore gabaryty. Samochód może być małą bagażówką, pojazdem rekreacyjnym, czy autem na co dzień jak również samochodem reprezentacyjnym. Komfort zapewniony, to nie jest terenówka.
Pierwsze SUV nie były najtańszymi pojazdami, więc ich posiadanie było potwierdzeniem statusu społecznego. Dzisiaj SUV to gatunek występujący niemal w każdym segmencie, od pojazdów kompaktowych do segmentu premium.
http://autowpracy.pl/index.php/63-samochody/artykuly/mazda/96-mazda-cx-5
kolejny dzień Zlotu
Śniadanie od 9. Cała godzina na posiłek. Czasu dość, ale po wczorajszej kolacji, to lepiej iść wcześniej, a nóż znów będzie brakowało żarcia.
Dziś jemy nie na sali bankietowej, a w budynku kawiarnio restauracji. (Tak na marginesie to bardzo podoba mi się klasyczna bryła tej budowli. ) No tak, jedzenie jest, tylko jeść nie ma gdzie. Kilka stolików na co dzień wystarcza, ale nas tu jest koło setki. Jakby grupę podzielić na tury, to byłoby ok, ale nikt nie przewidział, że większość przyjdzie od rana. Trzeba docenić zdolność do uczenia się, albo instynkt samozachowawczy.
Polujemy na miejsce i mamy stolik dla całej trójki. Teraz trzeba zobaczyć, czy jeszcze zostało w bufecie co na talerz włożyć. Miłe zaskoczenie, wszystko jest. Nawet te potrawy na ciepło, jajecznica i parówki są na bieżąco donoszone. Jak widać obsługa też szybko się uczy.
Dziś dzień „moto”, czyli dużo jeżdżenia. W końcu to zlot fanów motoryzacji, a nie wczasy. W planie roadbook, park krajobrazowy i tor motocrosowy.
Zaczynamy od roadbooka. Co to takiego?
Roadbook to taki dziwny zapis trasy. Zamiast zwykłego opisu, dostajemy kartkę z kratkami. Każda kratka to fragment trasy. Na pierwszy rzut oka, wygląda to na czarną magię. Strzałki, kreski, jakieś liczby i symbole. Po chwili da się w tym rozeznać. Liczba umieszczona w kratce oznacza ile metrów liczy ten odcinek w kratce. Strzałka to nasza droga, a kreski które dochodzą do naszej strzałki to drogi (tak jak na mapie). Tajemnicze symbole to ułatwienia, czyli charakterystyczne punkt jakie spotkamy. Krzyż, kapliczka, ogrodzenie, tory, itp. To bardzo pomaga w weryfikacji czy dobrze jedziemy. Żeby było ciekawiej, to roadbooki często występują w parze z zadaniami do wykonania. Mogą to być np. pieczątki do zdobycia, czy fotopunkty to znalezienia. Fantazja organizatorów nie zna granic, więc nigdy nie wiadomo czego można się spodziewać. Takie pieczątki można przecież umieścić na drzewie, albo wysoko na drzewie, albo w błocie, czy nawet zakopać. Specjaliści w utrudnianiu życia załogom, plombują kartę drogową w samochodzie i nie ma zmiłuj, trzeba samochodem dojechać do pieczątki. Co dziwne, uczestnicy lubią trudności. Rozpędziłem się w pisaniu o pieczątkach, a nie wszyscy może wiedzą na czym ta zabawa polega. Pieczątki są prawdziwe i należy nimi podstemplować kartę drogową. Trudność polega na tym, że często są one ukryte, albo trudno dostępne. Jeszcze trudniejszy wariant jest wtedy, kiedy karta drogowa jest przyczepiona do samochodu, trzeba dojechać autem do pieczątki i odcisnąć znak na karcie.
Dużo łatwiejsze są fotopunkty. Dostajemy zestaw zdjęć i szukamy tych miejsc na trasie. Jeśli znajdziemy, wpisujemy która to kratka roadbooka i gotowe.
Tym razem z zadań są tylko fotopunkty, więc albo organizatorzy zlitowali się nad nami, albo wykazali się zwyczajnym lenistwem. Niby mówią, że cały roadbook jest ulgowy, ale czy oby na pewno? Pożyjemy zobaczymy.
Na przejazd roadbooka są dwie szkoły. Ta bardziej ortodoksyjna twierdzi, że każda załoga jedzie sama, dopuszcza się jazdę w parach, aby w razie kłopotów miał kto nas wyciągnąć.
Druga szkoła preferuje jazdę w kupie. W tym przypadku nie liczy się wynik, ale dobra zabawa. Zalecane jest radio CB na wyposażeniu, gwarantuje dużo śmiechu.
Organizatorzy zazwyczaj walczą z tą drugą szkołą, bo rzekomo wypacza wyniki. Sposób na to mają jeden, wypuszczać auta na trasę w odstępach czasu. Efekt, no cóż, jak impreza jest bez ciśnienia na wynik, to na metę i tak przyjeżdżają kolumny samochodów.
Nasi organizatorzy poddali się od razu. Podział jest tylko na dwie godziny startu.
Start za chwilę, trwa jeszcze odprawa. To obowiązkowy punkt każdej imprezy. Wszystkie wątpliwości trzeba wyjaśnić przed wyjazdem. Informacje o trudnościach mogą zadecydować o tym, czy wrócimy bez strat. W naszym interesie jest być na odprawie.
Więc tak, dzisiejszy roadbook jest dla pojazdów z napędem 4×4. Wersji dla aut osobowych nie ma, ale jest tradycja klubowa, że ekipy samochodów osobowych dosiadają się do 4×4.
Jak już wspomniałem trasa jest lajtowa, czyli minimalny stopień trudności. Podobno nawet płaskie (osobowe) mają szanse. Jest tylko jedno miejsce, gdzie mogłyby mieć problemy.
Na koniec prośba o spokojną jazdę i można ruszać.
Pierwsza grupa pojechała. My odczekamy godzinę i też w drogę.
Humory dopisują, pogoda też, choć akurat to nie zawsze jest na plus przy terenówkach. Błoto mile widziane, a tego dzisiaj raczej nie spotkamy. Jedziemy w środku kolumny. Taka pozycja, zwalnia z myślenia, nawet specjalnie nie kontrolujemy trasy, ot tak patrzymy czy kierunek się zgadza. Poruszamy się po drogach gruntowych, ale dość równych. Faktycznie płaskie dałyby radę. Widoki niczego sobie, zahaczyliśmy o brzeg Wisły, zatoczyliśmy koło i jesteśmy pod ośrodkiem. Niby łatwo i prosto, a dwa pojazdy gdzieś się zgubiły. Może chcieli się urwać, jeśli tak to zrobili to skutecznie, nikt nie wie kiedy i gdzie odpadli. Podobno żyją.
Przed nami druga część trasy. Tu straszy kratka z napisem „bardzo trudne miejsce”. Za chwilę zobaczymy jaki ten wilk straszny. Wjeżdżamy w las. Po kilkudziesięciu metrach kolumna się zatrzymuje. Bardzo trudne miejsce to podjazd wąwozem. Normalnie to w takiej sytuacji należy ruszyć cztery litery i obejrzeć przeszkodę i obmyślić sposób jej pokonania. W takim „turystyku” jak dziś będziemy przeszkodę brać bojem bez rozpoznania. W końcu, to na odprawie było, że przejezdne tylko trzeba gazu dawać. Czy płaski też da radę, to zaraz się przekonamy. Jedzie taki z przodu.
Pierwszy poszedł, chwila i startuje następny. Powoli przybliżamy się do linii startu. Przed nami Węgier, też jedzie nową Vitarą. Jak on da radę, to my też musimy. Sprawa honoru i to całego kraju. Co czeka na podjeździe to trudno ocenić, bo widać tylko część trasy do zakrętu. Ruszył Węgier, czekamy aż schowa się za zakrętem i po chwili start. Tak na wszelki wypadek, napęd na cztery koła i blokada. Początek banalny. Wąwóz jest przepiękny, wąski ze stromymi ścianami.
Jeśli można mówić o trudnościach, to jest wąsko, nawet bardzo, ale jedzie się w koleinach z których nie ma możliwości wyskoczyć. Kierowcy zostaje tylko dodawać gazu. No to gazu, zakręt i stoimy. Węgier przed nami też stanął.
Teraz to już nie ma wyjścia, trzeba przynajmniej wysłać pilota niech obaczy co się stało. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Jest tak wąsko, że nie można otworzyć drzwi. Trochę się da, a moja załoga na szczęście nie utyła na zlotowym jedzeniu. Wysunęli się z auta przez malutką szparę i idą na zwiad. Za moment mam już info. Płaski wisi, akcja ratownicza trwa. Sytuacja nie była krytyczna, zasypanie dołu gałęziami uratowało desperata. Wszystkie 4×4 przejechały bez problemu. Przyznać trzeba, że kawałek tego podjazdu było i gdyby nie to, że dziś sucho, to rzeczywiście mogło to być trudne miejsce.
Na górze postój, przecież każdy ciekawy co się stało. Niestety tym razem gawiedź będzie zawiedziona. Nie dosyć, że płaski przeżył, wjechał o własnych siłach to jeszcze strat nie ma. Nic to, przerwa dobiegła końca więc grupa dalej rusza w las. Las ma wiele zalet, a leśne dukty są nieprzewidywalne, tu możne zdarzyć się wszystko. Jest tylko jedna wada – gałęzie. Nie wszystkie są groźne, te miękkie krzywdy nie robią. Za to twarde to śmiertelny wróg lakieru. Oczywiście nie ma co liczyć na wiedzę wyniesioną ze szkoły. Tam uczy się ekogłupoty, a życiową wiedzę nabywamy na własnych błędach. Czy jest na to lekarstwo – oczywiście nawet cała gama: maczeta, siekiera, sekator. Warto coś z tego mieć pod ręką. Walka z takim podstępnym dziadostwemwymaga czujności. Nawet na chwilę nie można odpuścić. Jedzie się, piękny wysoki las i raptem pisk i zostaje rysa. Teraz dokładnie tak samo. Po wąwozie nastąpiło rozluźnienie, przecież to co najgorsze to mamy już za sobą. Mijamy jakichś rowerzystów, patrząc po minach to mocno zdziwieni skąd tu samochody. Jakoś tak wesoło się zrobiło i niewiadomo skąd, wredny krzaczek wystawia pazury na drogę. Pacyfikacja gada to zadanie pilota. Droga uporządkowana, należy się nagroda, ale czy to jakiś leśnik doceni ?
Koniec lasu….. cdn.
Część pierwsza :
http://autowpracy.pl/index.php/8-aktualnosci/625-kolejny-dzien-zlotu-cz-1
Auto Nostalgia 2015
Auto Nostalgia 2015. W prawdzie w nazwie jest „Targi Pojazdów Zabytkowych”, ale większość traktuje to wydarzenie, jako święto motoryzacji. Wystawa, która w przeciwieństwie to ekspozycji muzealnych tętni życiem. Kilkaset pojazdów, których nie sposób opisać w jednej relacji. Każdy samochód ma przecież swoją historię, o każdym można byłoby napisać osobny artykuł.
Żaden artykuł nie opisze czaru aut z minionej epoki, fantazji kształtów, kunsztownych detali, które wpływają na klimat Auto Nostalgii. Tak, to trzeba przeżyć i patrząc na tłumy oglądających, cieszy że podjęli tą jedynie słuszną decyzję wybierając się na spotkanie z historią.
Fotorelacja to skromna zachęta i zaproszenie na kolejną edycję Auto Nostalgii.
Więcej zdjęć
http://autowpracy.pl/index.php/historia-motoryzacji/616-auto-nostalgia-2015-otwarta
http://autowpracy.pl/index.php/historia-motoryzacji/621-auto-nostalgia-2015-mercedes
Jesteśmy gotowi na majówkę
XIV Zlotu Klubu Suzuki
Termin: 1-3 maj 2015r
Miejsce: Cierszewo
Patronat medialny: autowpracy.pl
Kolejna fajna impreza na horyzoncie. Wiadomo że jazda w terenie, zwiedzanie okolicy, to program obowiązkowy każdego zlotu. Ponieważ jest to długa majówka, to trzeba również odpocząć, a okazji ku temu będzie wiele. Spływ kajakowy, stadnina koni, zawody wędkarskie to tylko kilka punktów z listy atrakcji.
Więcej na:
http://autowpracy.pl/